Jak to jest, Panowie?
Nikt nie musi mnie przekonywać, że kierowanie klubem sportowym nie jest lekkim i łatwym zajęciem. Przez ponad piec lat byłem prezesem ZLKS "SHR" Wojcieszyce i kosztowało mnie to sporo nieprzespanych nocy, zmartwień, niepokojów i rozterek. Zaznałem też wiele radości, bo był to okres największych sukcesów: kilka lat w III lidze, wygrana z Arką Gdynia 3:0 w 1/32, potem 2:1 z Ruchem Chorzów w 1/16 Pucharu Polski i przegrana 1:2 z ŁKS w 1/8 Pucharu.
Wtedy było łatwiej, bo mieliśmy oparcie w Stacji Hodowli Roślin i otrzymywaliśmy dotacje na szkolenie młodzieży. Jednak o środki na III ligę musieliśmy postarać się sami, a nie były to małe pieniądze. Po kilku latach biedowania poszliśmy po rozum do głowy i uruchomiliśmy przy klubie przedsiębiorstwo zatrudniające do 50 pracowników i przynoszące zyski, które w całości przeznaczaliśmy na sport. Starczało na piłkę nożną, na sekcje bridżową i kulturystyczną, nawet na przytulenie na rok czy dwa pingpongistów z Gorzovii.
Mój następca, Mirosław Szarzyński, już dwa lata po objęciu prezesury musiał szukać sposobu na funkcjonowanie klubu w nowej rzeczywistości społeczno-ekonomicznej. Mówiąc w skrócie: przyszedł Balcerowicz i skończył się nie tylko mecenat państwowy, ale i możliwości zarabiania przez kluby na działalności gospodarczej. Naszą musieliśmy zlikwidować i udało się to zrobić w sposób cywilizowany: pracownicy otrzymali pensje, nie mieliśmy zaległości wobec ZUS czy podatkowych. Przez jakiś czas wsparcia mogła udzielać Stacja przekształcona w spółkę pracowniczą, ale nad klubem zawisły dramatyczne pytania: jak funkcjonować w nowych warunkach, skąd wziąć środki na działalność?
Odpowiedź była jasna: trzeba zejść na ziemię i dostosować aspiracje do możliwości środowiska, czyli klasy A, najwyżej okręgówki. Ale i na tym poziomie są spore wydatki związane z wyjazdami, organizacją meczy, utrzymaniem boiska itd. Próbowano więc różnych sposobów, na przykład połączenia z "Różą" Różanki. Pamiątką po tym nieudanym eksperymencie jest do dziś nie zmieniona (dlaczego?!!!) oficjalna nazwa naszego klubu: "GKS SHR Róża Wojcieszyce".
Rychło okazało się, że tak naprawdę SHR może trochę liczyć na gminę, ale głównie na siebie, bo Wojcieszycach nie mamy przedsiębiorców dość mocnych, by wydatnie sponsorować sport. Kolejny prezes, śp. Włodzimierz Rutkowski, a po jego śmierci Marcin Rutkowski, musieli stawać na głowie, by utrzymać klub przy życiu. Wiedząc o tym, jako radny walczyłem o zapisanie w kolejnych budżetach jak największych środków na granty dla organizacji pozarządowych, z których w naszej gminie korzystają głównie kluby sportowe.
Przepraszam, że się powtórzę: przed laty przekonałem się na własnej skórze, co to znaczy bieda w klubie i dobrze pamiętam, że nie jest łatwo z niej się wyrwać. Dlatego nie mogę zrozumieć postawy dzisiejszych działaczy, którzy wypuszczają okazje z rąk i wręcz lekceważą oferty bezinteresownej pomocy. Jak to się odbywa - opiszę nie po to, żeby kogoś krytykować lub piętnować, lecz aby zasygnalizować problem.
Na początku września do stowarzyszenia Wojcieszyce XXI (któremu od jakiegoś czasu mam zaszczyt przewodniczyć) dotarło pismo Fundacji Orange informujące o kolejnym programie Kluby Sportowe Orange. Stu klubom z niewielkich miejscowości oferuje on na dzień dobry stroje i obuwie sportowe, piłki, drobny sprzęt i tablet z dostępem do internetu dla trenera, a potem środki na zakup cięższego sprzętu i modernizację istniejącej bazy. Żaden wkład własny nie jest wymagany, trzeba tylko przygotować program rozwoju klubu na dwa lata i wypełnić wniosek.
Pomyślałem, że to jak ulał pasuje do SHR! W tej chwili zawodnicy mają w czym grac, ale za rok czy dwa trzeba będzie kupić nowe koszulki, spodenki i buty, co sporo kosztuje. Na boisku jest, co powinno na nim być, ale warto by wymienić wyposażenie siłowni. To, z którego korzystają kulturyści, zrobił przed kilkunastu laty p. Grzegorz Siwak i przydało by się go zastąpić nowym, profesjonalnym sprzętem. Umiem pisać niezłe programy i bardzo chętnie spłodziłbym jeszcze jeden, dla bliskiego sercu klubu. Wojcieszyce nie są dla Fundacji Orange białą plamą, więc mamy spore szanse i tym razem znaleźć się w grupie wybranych.
Jasne, że załapanie się do programu nie rozwiąże wszystkich problemów SHR, ale i tak w wydaje się, że gra jest warta świeczki. Wziąłem więc pismo i poszedłem na stadion, gdzie właśnie kończył się trening. Spotkałem tam dwóch członków zarządu, ale jakoś nie udało mi się zainteresować ich tematem. Stwierdzili tylko, że powinienem porozmawiać z prezesem.
Rad nierad wyszukałem numer telefonu do prezesa Sylwestra Jasińskiego, dodzwoniłem się i zapoznałem go z ofertą Fundacji Orange. Zaoferowałem wszelką pomoc ze strony stowarzyszenia Wojcieszyce XXI i moją osobistą w przygotowaniu wniosku i dokumentów, które należało dołączyć. Pan prezes obiecał zapoznać się z programem i oddzwonić, jeśli będzie potrzebne wsparcie.
Od tej rozmowy minął miesiąc. I co? Ano nic. Głucha cisza.
PS Przed opublikowaniem tego artykułu zatelefonowałem na wszelki wypadek do prezesa Sylwestra Jasińskiego. Powiedział mi, że nie jest zainteresowany przyjęciem oferowanej pomocy.