Co z gminą i powiatem?
Od ponad roku prezydent miasta Gorzowa bębni gdzie tylko się da o aglomeracji gorzowskiej, do której chciałby zaliczyć nieomalże cały obszar dawnego województwa gorzowskiego. Ale czasem zmienia nutę i snuje plany włączenia do miasta wszystkich pięciu gmin wiejskich okalających Gorzów, czyli Bogdańca, Deszczna, Kłodawy, Lubiszyna i Santoka.
Oba pomysły są zupełnie nierealne.
Aglomeracja miejska (z łac. agglomeratio – nagromadzenie) – jednostka morfologiczna tworząca spójny zespół wzajemnie powiązanych jednostek osadniczych, powstały w wyniku koncentracji zabudowy i zagospodarowania. W urbanistyce jest to obszar o intensywnej zabudowie, charakteryzujący się również dużym zagęszczeniem ludności przebywającej na danym terenie okresowo (np. w ciągu dnia) lub stale. Aglomeracje charakteryzują się dużym przepływem osób i towarów oraz znaczną wymianą usług. W brzmieniu bardziej potocznym aglomeracja jest skupiskiem sąsiadujących ze sobą miast i wsi, które stanowią wspólny organizm, poprzez zintegrowanie lub uzupełnianie się rozmaitych form infrastruktury tych miejscowości oraz wzajemne wykorzystywanie potencjałów, którymi te miejscowości dysponują.
Przestrzeń od Międzyrzecza po Barlinek i od Kostrzyna do Drezdenka nie spełnia tych kryteriów, bo nie stanowi nawet względnie jednolitego organizmu społeczno-gospodarczego. Ale gdyby nawet spełniała, to Gorzów jest zbyt mały i słaby, żeby móc realnie pretendować do roli ośrodka metropolitalnego czy centrum aglomeracji.
Nie ma też żadnych racjonalnych argumentów za włączeniem do miasta wielkiego terenu gmin podmiejskich ani szans na realizacje tego pomysłu. Wątpię, by miasto na tym realnie skorzystało, natomiast my byśmy stracili. Chodzi nie o wysokość podatków od nieruchomości, bo te już zostały w gminie Kłodawa mocno wyśrubowane. Ale popatrzmy na drogi: prezydent Jędrzejczak od lat nie jest w stanie załatać dziur w ulicach, zatem nie jest w tym lepszy od starosty Kruczkowskiego oraz pani wójt Mołodciak. Wiec po co nam wpadać z deszczu pod rynnę?
Spójrzmy na instytucje kultury: skoro niedawno został zlikwidowany m.in. dobrze działający dom kultury w Małyszynie, to nie ma żadnych podstaw aby zakładać, iż miasto utrzymywałoby ośrodek kultury w Wojcieszycach. Nie mówiąc już o świetlicy, bo czegoś takiego w mieście Gorzowie od dawna nie ma. Jeśli zaś idzie o komunikację publiczną, to w ciągu ostatniego roku otrzymaliśmy dostatecznie jasne sygnały, jak podle Tadeusz Jedrzejczak oraz jego giermkowie traktują mieszkańców strefy podmiejskiej.
Jest faktem, że sposób rządzenia gminą Kłodawa pozostawia wiele do życzenia. Grupa trzymająca władzę nie rozumie i nie respektuje zasad demokracji, często forsuje niemądre decyzje, podejmuje uchwały zawierające błędy merytoryczne i językowe, a zasoby dzieli niesprawiedliwie. Ale władze gorzowskie działają chyba jeszcze gorzej: marnotrawią olbrzymie środki, stawiają architektoniczne potworki, a prezydent co chwila forsuje dzikie pomysły typu budowa magistratu na Zawarciu i jednocześnie wykazuje całkowity brak gospodarskiej ręki oraz oka.
Dlatego mieszkańcy Wojcieszyc, a sądzę że również Różanek, Kłodawy, Santoka, Lipek Wielkich, Bogdańca, Racławia itd, nie mają żadnego interesu w likwidacji swoich gmin i włączeniu własnych miejscowości do Gorzowa. Również miasto nie jest tym obiektywnie zainteresowane, bowiem w odróżnieniu od Zielonej Góry posiada olbrzymie niezabudowane tereny, które starczą na co najmniej kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt następnych lat. A ponieważ tzw. siła przebicia Tadeusza J. na arenie krajowej, a nawet wojewódzkiej jest zerowa, dokładnie takie same są szanse realizacji jego pomysłów dotyczących utworzenia wielkiego Gorzowa.
Znacznie poważniejszego potraktowania wymaga opublikowane niedawno Stanowisko Zarządu Powiatu Gorzowskiego w sprawie proponowanych zmian granic powiatów w północnej części województwa lubuskiego. Nie ulega (przynajmniej dla mnie) wątpliwości, że stanowi ono próbę wyjścia, czy może raczej ucieczki od problemów finansowych związanych ze szpitalem w Kostrzynie. Pech chciał, że został on krótko przed reformą administracji publicznej przekształcony w samodzielny publiczny ZOZ, przez co - w odróżnieniu od innych szpitali - nie został oddłużony w momencie tworzenia powiatów. Należności narastały w zastraszającym tempie i coraz bardziej ciążyły na powiecie, aż w końcu de facto doprowadziły do jego finansowego sparaliżowania.
Próbował coś z tym zrobić pierwszy starosta, ś.p. Marian Firszt, ale mu się nie udało. O drugim nie ma nawet co wspominać, zaś trzeci, którym został w 2006 roku były kłodawski wójt Józef Kruczkowski, zdecydował się na postawienie szpitala powiatowego w stan likwidacji oraz jego faktyczną prywatyzację.
Powiat uzyskał w ten sposób czasowe wytchnienie, ale uruchomił bombę z opóźnionym zapłonem, bowiem formalna likwidacja szpitala nie oznaczała pozbycia się długów, tylko czasowe odłożenie ich spłaty wraz z odsetkami. Czy było to rozwiązanie trafne? - można dyskutować.
Zdecydowanie negatywną ocenę staroście Kruczkowskiemu wydał niedawno Paweł Siminiak, rzecznik prasowy Wojewody Lubuskiego: Pomimo, że było to [powstanie długu SP ZOZ w Kostrzynie] efektem działań jego poprzedników, to starosta od 2006 roku nie podjął skutecznych kroków, które mogłyby doprowadzić do zmniejszenia lub ograniczenia długu i wypłacenia pracownikom szpitala zaległych wynagrodzeń. W tym okresie wielkość długu zwiększyła się natomiast z 63 mln zł do około 110 mln zł.
To oświadczenie pojawiło się w trakcie dość dziwnej, publicznej wymiany poglądów pomiędzy gorzowskim starostą i lubuskim wojewodą, którego ślady można znaleźć tu oraz tu i jeszcze tutaj. Jak łatwo było przewidzieć, panowie w końcu się pogodzili, a przynajmniej ogłosili rozejm. Wojewoda zadeklarował wspieranie starań powiatu o uzyskanie pożyczki z budżetu państwa, ale przestrzegł, że ich fiasko może doprowadzić do powołania zarządu komisarycznego. Poinformował też o zamiarze skierowania wniosku do WSA o uchylenie uchwały Rady Powiatu przedłużającej termin zakończenia likwidacji szpitala do roku 2017. Czyli złożył pocałunek śmierci.
Sytuacja jest więc bardzo groźna, chyba nawet beznadziejna, bo obecny rząd raczej odbiera samorządom pieniądze, niż je rozdaje. A mówiąc wprost – powiat gorzowski jest ekonomicznym trupem bez szans na reanimację. Skoro tak, ludziom za niego odpowiedzialnym należy się pochwała za szukanie dróg wyjścia z sytuacji, czego wyrazem jest wspomniane wyżej stanowisko, bo przecież bankructwo powiatu bije w jego mieszkańców.
Znacznie gorzej, jeśli idzie o proponowane przez nich rozwiązania. Kruczkowski i jego drużyna chcieliby nawet nie połączenia miasta i tzw. powiatu ziemskiego, tylko włączenia do Powiatu Gorzowskiego miasta Gorzowa Wlkp. jako powiatu grodzkiego, gdzie miasto zachowałoby status miasta i gminy z wyłączeniem zadań powiatowych. Pomijając dość bełkotliwe sformułowania, zauważyć trzeba, że oznaczałoby to pozostawienie sobie garbu zadłużenia, tyle że byłby on rozłożony na większe i silniejsze plecy.
O wiele lepszym rozwiązaniem wydaje mi się prawne i faktyczne zlikwidowanie obecnego powiatu gorzowskiego (co odznaczałoby przejecie wszystkich należności przez państwo) i utworzenie nowego. W jego skład mogło by wejść miasto Gorzów, pięć otaczających je gmin wiejskich oraz miasto i gmina Witnica. Kostrzyn nad Odrą, którego władze od jakiegoś czasu deklarują chęć przyłączenia do powiatu słubickiego, powinniśmy pożegnać bez żalu. Bo – mówiąc prawdę – niewiele do powiatu gorzowskiego dotychczas wnosił, a wysysał z niego wszystkie żywotne soki.
Za takim wariantem przemawia nie tylko chęć wywinięcia się z pętli długów, ale i względy merytoryczne. Powiaty obwarzankowe są od dawna krytykowane, a już na pewno w naszym przypadku granica administracyjna pomiędzy tzw. powiatem grodzkim a ziemskim jest sztuczna, dzieli bardzo jednolitą przestrzeń przyrodniczą, gospodarczą, społeczną i historyczną. Nowy powiat miałby ponad 170 tys mieszkańców, byłby zatem jednostką znacznie silniejszą, niż obecne, co z kolei pozwoliłoby na bardziej racjonalne gospodarowanie zasobami. Te byłyby znacznie większe, bo na nowej jednostce nie ciążyłyby stare długi. No i wreszcie taka operacja byłaby znacznie łatwiejsza do przełknięcia dla gorzowskich patriotów, bowiem utworzenie nowej jednostki to jednak coś innego, niż inkorporacja zakompleksionego miasta do chorego powiatu.
Że nie opowiedział się za tym Zarząd Powiatu, niespecjalnie mnie szokuje, bo w końcu nikt chętnie nie rezygnuje z wysoko płatnych stanowisk i synekur. Zdziwienie może budzić inna sprawa: całkowita nieobecność tego ważnego problemu w lokalnych mass mediach oraz jego niedostrzeganie przez większość radnych naszej gminy.